O chorobie zawodowej, pracy ponad siły, o braku odpoczynku, powrocie do zdrowia, zmianie stylu życia i byciu szczęśliwym mówi Ryszard Lis
Od czego zaczyna się Pana historia?
Całe życie dużo pracowałem. Uważałem, że pensja, którą zafundował mi ustrój komunistyczny w państwowym zakładzie pracy, była zbyt mała. Dlatego postanowiłem znaleźć sobie dodatkową pracę. I tak zająłem się konserwacją samochodów. Robiłem to przez 15 lat. To była nie tylko moja druga działalność, ale drugie moje życie. Wracałem z pracy, gdzie spędzałem osiem godzin i na kolejne osiem godzin szedłem do drugiej pracy. To pozwoliło mi, oczywiście, odbić się finansowo. Natyle, że mogłem wybudować dom. Wówczas zacząłem realizować swoje marzenia, tworząc wokół domu ogród, choć niewiele czasu mogłem mu poświęcić, ale cieszyłem się tym wszystkim. Ciągle go udoskonalałem i powiększałem, nawet nie odczuwając zmęczenia. Wpadłem po prostu w wir pracy. Byłem młody, miałem niewiele ponad 40 lat, uważałem, że to najlepszy i jedyny czas, by czegoś dokonać, udoskonalić sobie życie. Jednak wiele osób ostrzegało mnie, że konserwacja samochodów może odbić się na moim zdrowiu, ponieważ środki, których używało się do konserwacji, były bardzo toksyczne. Mimo że pracowałem w odzieży ochronnej, to niewiele chroniła mnie przed ich szkodliwym działaniem. Po kilku latach zacząłem czuć się coraz gorzej.
Co się stało?
Stwierdzono nadciśnienie tętnicze, arytmię, niedługo po tym doszły duszności. Okazało się, że to początek astmy oskrzelowej. Jakby tego było mało, dopadła mnie rwa kulszowa i kamica nerkowa.
Jeden kamień miał 2,5 cm, a drugi 3,5 cm i tak znalazłem się na urologii w Katowicach. W czasie sześciotygodniowego pobytu w szpitalu miałem dwa wejścia do nerki. Myślałem, że to już będzie koniec problemu, ale okazało się, że bóle wróciły, bo kamienie tworzyły się nieustannie. Przez kilka lat co dwa lub trzy miesiące rozbijano mi kamienie ultradźwiękami. Wiele przy tym się nacierpiałem, a nerka była mocno zniszczona. Czułem się jakstarzec. Wkrótce doszły problemy z kręgosłupem – leczony byłem akupunkturą, blokadami. Po którejś, kolejnej już blokadzie pękł mi mięsień przedramienia i długo ręka była niesprawna, a zniekształcenie pozostało do dziś.
Jakby wszystkiego było jeszcze mało, stwierdzono pod prawym okiem ziarniaka złośliwego.
Wycinano go cztery razy, łącznie z przeszczepem tkanki, a mimo to wyznaczono mi kolejny zabieg,
nie wykluczając amputacji oka. Załamałem się. Ciągłe wizyty u lekarzy specjalistów doprowadziły
mnie do ogromnej nerwicy, która przeradzała się już w depresję.
W tym czasie najgorszego samopoczucia poszedł Pan na zwolnienie, czy jeszcze Pan pracował?
W wyniku częstych zwolnień lekarskich i wielokrotnych pobytów w szpitalu wysłano mnie na rentę – dostałem 500 zł miesięcznie. Jak z tego żyć? Jak żyć, skoro jestem wrakiem łykającym dziennie po osiemnaście tabletek?
Wtedy ktoś zaproponował mi Alveo. Z pierwszej informacji wyciągnąłem wniosek, że jeśli to ma być na wszystko, to znaczy, że na nic. Dopiero spotkanie z Renatą Wierciak uświadomiło mi, że preparat ten oczyszcza organizm z toksyn, a przyczyną mojego złego samopoczucia były toksyny. Pojawienie się tego ziołowego preparatu sprawiło, że zacząłem trochę inaczej myśleć o swoim życiu.
Stwierdził Pan, że w którymś momencie swojego życia Pan przesadził? Że nie dbał Pan o swoje zdrowie wystarczająco?
Tak, zacząłem zdawać sobie z tego sprawę. Zwłaszcza, że dzięki Alveo poznałem ludzi, którzy zajmowali się profilaktyką zdrowia, a mój styl życia miał z profilaktyką zdrowotną niewiele
wspólnego. Ponieważ jednak nie należałem do tych, którzy szybko się poddają, więc postanowiłem
coś z tym życiem zrobić.
Zaczął Pan biegać, uprawiać sport?
Nie, Akuna uświadomiła mi jak ważną rolę dla organizmu odgrywa zdrowa żywność. Więc uruchomiłem produkcję żurku, półfabrykatu, z którego robi się wspaniałe polskie zupy. Praca przy żurkach była dobrą odskocznią.
Co na to lekarze?
Lekarze tylko leczyli choroby, ale nie szukali ich przyczyn. Pamiętam, jak pewien profesor
powiedział mi: „Panie Lis, ma pan taki organizm i musi pan jakoś z tym żyć”. A inny mówił: „Chłopie, ty już lepiej nic nie rób, bo twój organizm do niczego się nie nadaje”. A ja wiedziałem, dlaczego choruję. Przede wszystkim dlatego, że pracowałem zbyt ciężko i nie wiedziałem, co to jest odpoczynek.
Picie Alveo pociąga za sobą dużo zmian w życiu wielu ludzi. Uczy, żeby inaczej pracować, żeby odpoczywać, żeby znaleźć czas dla siebie i na marzenia. Kiedy trochę stanąłem na nogi, zacząłem
wreszcie zajmować się ogrodem. Było to moje marzenie, które stało się pasją mojego życia.
Na sześćdziesięciu arach rośnie bardzo dużo różnorodnych roślin. Jest wodospad wielopoziomowy,
stawy, ścieżki spacerowe, mini boisko sportowe, altanka, ławeczki... Dzięki pracy w ogrodzie ciągle jestem na powietrzu i czuję się wspaniale. Po tylu latach wdychania trujących środków do konserwacji samochodów mam wrażenie, że moje płuca lepiej oddychają. Gdy uświadomiłem sobie, jak bardzo szkodliwe dla mojego organizmu są konserwanty, postanowiłem robić moje żurki bez nich. No i pojawił się problem, ponieważ duże markety nie chcą ode mnie kupować, bo żurki mają krótki termin ważności, tylko 30 dni. Ale ja nie widzę w tym problemu, sprzedaję zdrową żywność, współpracując z małymi sklepami. Wspólnie z całą rodziną preferujemy zdrowe jedzenie, nawet
chleb pieczemy sami.
Wspomniał Pan, że duży wpływ na zmianę sposobu myślenia o życiu i zdrowiu miały spotkania z ludźmi z Akuny…
Uwielbiałem słuchać psychologicznych wykładów Małgorzaty Charaszkiewicz. Miałem wrażenie, że ona mówi specjalnie do mnie.
O czym mówiła pani Charaszkiewicz?
Żeby zmienić swój tok myślenia na pozytywny.
Co to znaczy?
Żeby nie myśleć o chorobie, ale o pracy, którą wykonuje się z przyjemnością. Stąd moja pasja – ogród.
Zmiana myślenia o pracy, czyli że nie można „harować” 16 godzin dziennie?
Dziś ja się nie oszczędzam, ale zajmuję się tym, co daje mi satysfakcję i radość. Cokolwiek
robię – wiem, że gdybym tego nie lubił, to bym tego nie robił.
Teraz Pan nie choruje, więc musi Pan być szczęśliwy?
Tak, jestem szczęśliwy. W mojej rodzinie zapanował spokój. Pijąc Alveo, w jakimś sensie
wyciszyłem się. Wcześniej o spokoju nie było mowy. Straszny był ze mnie nerwus-raptus.
Że moja żona wytrzymała ze mną tamten czas, to mogę ją tylko podziwiać. Człowiek roztrzęsiony, nerwowy strasznie się szarpie, nie jest szczęśliwy. To wyciszenie mnie uratowało. Wcześniej lekarze serwowali mi silne środki uspokajające. Co trzy miesiące brałem ich niesamowite ilości. Doszło do tego, że któregoś dnia usnąłem za kierownicą i tak skasowałem samochód. Na szczęście nikomu
nic się nie stało. Ale przeżyłem to mocno.
Jednak praca w ogrodzie, rodzina, spokój w domu – to wszystko sprawiło, że odbudowałem swoje życie na nowo. Ogród uspokaja. W ogrodzie mogę pracować codziennie po 20 godzin i nigdy nie jestem zmęczony. Uwielbiam rośliny. Jest w naturze ogromna harmonia. Człowiek wpada w pozytywny rytm. W ogrodzie wszystko ma swój czas. Więc jak człowiek stanie się tego ogrodu, tej natury cząstką, to mimowolnie i on zaczyna żyć stabilnym rytmem.
Najważniejsze, że ma Pan na ten ogród czas.
Często siadamy z żoną i przyjaciółmi w altanie pod lasem, który sam zasadziłem – trzysta drzew! Szum wodospadu, pluskanie ryb w stawie, śpiew ptaków, kwiaty, o które dba moja żona, upieczony własnoręcznie chleb... Naprawdę jestem wtedy bezgranicznie szczęśliwy. Dziś mam 60 lat. Czuję się o wiele lepiej niż nawet dziesięć lat temu. Dziś dla mnie nie ma problemu, żeby rano wstać, nie ma problemu, by przenieść worek cementu. Jest we mnie niesamowita pasja życia i radość, jakaś siła. Aż się dziwię, że mogłem żyć, nie czując tego przez prawie dwadzieścia lat...
Rozmawiała Zofia Rymszewicz
fot. Michał Głuszak
Więcej informacji o Akuna i jej produktach znajdziesz tutaj
Sklep z produktami: